Zamieszkał
w ładnym i miłym pensjonacie na Wilczej Porębie w Karpaczu, skąd
rozpościera się wyjątkowo piękna panorama Karkonoszy. Sam szczyt Śnieżki
wydawał się olbrzymią, śnieżną górą nie do zdobycia dla przeciętnego
człowieka mieszkającego na równinie. W pensjonacie na korytarzu wisiała
mapa turystyczna Karpacza i okolic, z której można było wyczytać
wszystkie szlaki turystyczne w tych okolicach. Były one oznaczone
różnymi kolorami. Na początku pomyślał, że kolory szlaków oznaczają
stopień ich trudności. I tak, uważał, iż szlak oznaczony kolorem
czerwonym jest najtrudniejszym. Ale od właściciela pensjonatu -
przewodnika sudeckiego - dowiedział się, iż kolory oznaczają ważność
szlaków, a nie stopień ich trudności.

Dlatego też najważniejszy szlak
turystyczny w górach oznakowany jest kolorem czerwonym i nosi imię dra
Mieczysława Orłowicza, nestora turystyki polskiej, który był tutaj zaraz
na początku XX w., a także po zakończeniu II wojny światowej.
Przekazano mu również jeszcze jedną ważną informację, iż przebieg
szlaków letnich nie zawsze pokrywa się z biegiem szlaków zimowych. A one
o tej porze roku oznaczone są również wysokimi tyczkami, dlatego iż w
górach jest dużo śniegu, pokrywającego kamienie, na których malowane są
znaki turystyczne. Bardzo często jest też mgła utrudniająca poruszanie
się po nie¬znanym terenie, stanowiąca problem, także i dla ludzi
znających te góry. A idąc od jednej do drugiej tyczki, ma się pewność
pokonywania trasy w wyznaczonym kierunku. Warto też wiedzieć, że część
szlaków turystycznych w górach zimą jest zamkniętych, jak np. te
biegnące przez Biały Jar i Kocioł Łomniczki.
Początkowo planował
przejście tej trasy wykorzystując częściowo kolej linową na szczyt Kopy
położony niedaleko Śnieżki, ale później z tego zamiaru zrezygnował. Co
innego wejście z samego dołu na wierzchołek, a co innego wjazd koleją
liniową i potem dalej już pieszo. Właściciel pensjonatu przekazał mu też
ważną informację, iż musi być na tę wyprawę odpowiednio ubrany, a w
szczególności mieć odpowiednie buty! Ta informacja nie zmartwiła go,
bowiem już wcześniej zakupił turystyczne ubranie, a buty nabył w sklepie
internetowym (chcąc co nieco zaoszczędzić pieniędzy), aby je wcześniej
rozchodzić - wyjście bowiem na tak długą wycieczkę w nowych butach od
razu wydawało mu się niemożliwe.
Krzysztof wiedział też o
zmieniających się bardzo często i szybko warunkach pogodowych. Wiele
razy z rana była piękna pogoda, a później - nie wiadomo dlaczego bardzo
szybko się psuła. Nadciągały potężne chmury, które w lecie powodowały
obfite opady deszczu, a zimą śniegu. No i jeszcze do tego zawieje i
silne porywy wiatru. Dawniej tłumaczono to złośliwymi humorami
legendarnego władcy tych gór Karkonosza, zwanego też Liczyrzepą. Zmiany
pogody w górach zaskoczyły już wielu wędrowców, a zdarzało się także, że
przepłacili oni to swoim życiem.
Trasę wycieczki wybrał sobie
wyjątkowo trudną i dość rzadko uczęszczaną zimą przez turystów.
Postanowił bowiem iść z Wilczej Poręby przez Sowią Dolinę na Przełęcz
Sowią i dalej - Czarnym Grzbietem na Śnieżkę - przez tereny dawno
penetrowane przez poszukiwaczy skarbów ziemi, zwanych Walonami czy też
Walończykami. Pozostawili oni po sobie tak zwane znaki walońskie,
oznaczające dojścia do tych miejsc, gdzie prowadzona była działalność
gospodarcza. Jeszcze dzisiaj można je zobaczyć na karkonoskich skałach.
Od
skrzyżowania dróg koło mostu na rzece Płomnicy. niedaleko Kruczych
Skał, szedł wspinając się w stronę głównego grzbietu Karkonoszy. Minął
stożek górski zwany Buławą i zaczął wchodzić na Sowią Przełęcz(1164m
n.p.m.). Tutaj dopiero przekonał się, co to znaczy mieć odpowiednie buty
turystyczne.

Gdyby nie one
to już parę razy zsunąłby się po lodzie i śniegu na dół. Nawet żałował,
że nie zakupił sobie specjalnych raków montowanych na butach, które na
stromym podejściu bardzo ułatwiłyby wejście. Teraz zdał sobie sprawę,
jak bardzo wędrówka zimowa różni się od tej letniej. A góry, co by tutaj
nie powiedzieć, wymagają odpowiedniej pokory i fizycznego
przygotowania.
Od Przełęczy Sowiej skręcił w kierunku zachodnim i
dalej już „Szlakiem przyjaźni polsko-czeskiej" oznakowanym kolorem
czerwonym, wszedł na Czarną Kopę (1407 m n.p.m.). Stąd rozciągały się
wspaniałe widoki na Kotlinę Jeleniogórską, z oddalonymi na horyzoncie
Górami Izerskimi, Górami Kaczawskimi i Rudawami Janowickimi. Była to
zasłużona nagroda
za trudy męczącego podejścia. Sam szczyt Śnieżki z tej strony wydawał mu
się bardziej interesujący niż od strony Kopy.
Na wierzchowinie
Karkonoszy sam przekonał się, jak bardzo potrzebne jest zimą oznakowanie
szlaków tyczkami. To dzięki nim bez trudu szedł przed siebie, zbliżając
się do upragnionego szczytu. Były one też oblepione szadzią,
prawdziwymi dziełami matki natury. Przybierały fantastyczne kształty
przypominające nie tylko ludzi i zwierzęta, ale i przedziwne stwory ze
świata fantastyki. A tyczka mająca niewiele więcej niż 10 cm średnicy
potrafiła dźwigać ciężar wielu dziesiątek kilogramów takiego śniegu. Był
to dla niego również wyjątkowo interesujący motyw fotograficzny.
Wejście
na Śnieżkę od strony Czarnego Grzbietu też nie należało do łatwych. Co
prawda, szlak był już wydeptany przez turystów, ale przy odrobinie
nieuwagi można było się ześlizgnąć. Na ostatnim odcinku trasa okrążała
wierzchołek Śnieżki od strony południowej i biegła po stronie czeskiej.
Jeszcze kilkaset metrów podejścia i był na szczycie. Radość wielka,
nareszcie skończyły się męczące podejścia, teraz już tylko same zejścia.

Śnieżka robi imponujące wrażenie. Na tak małej powierzchni jest tam
aż tyle różnych budowli. Najstarsza z nich to kaplica św. Wawrzyńca
wybudowana w XVII w., która mimo burzliwej historii przetrwała do
dzisiaj i dalej służy celom kultowym. Oblepiona szadzią przypomina
olbrzymie igloo przykryte cylindrycznym dachem, do którego wchodzą i
wychodzą turyści. Jedni chcą podziękować Bogu za osiągnięcie celu swojej
wędrówki, a drudzy tylko z ciekawości, jaka towarzyszy ludziom od
niepamiętnych czasów.
Krzysztof z monografii krajoznawczej
Karkonoszy wie, że pierwsze udokumentowane, narciarskie wejście na
Śnieżkę miało miejsce w dniu 7 marca 1893 r.,
czyli dokładnie 116 lat temu, i to w dodatku na nartach, długich ponad
150 cm, szerokości prawie 15 cm i do tego jeszcze bardzo ciężkich!
Dokonał tego emerytowany kapitan Vorweg z pobliskich Cieplic-Zdroju,
który z końcem XIX w. popularyzował narciarstwo po śląskiej stronie
Karkonoszy.
Na szczycie dominuje bryła Obserwatorium
Meteorologicznego i restauracji Instytutu Meteorologii i Gospodarki
Wodnej we Wrocławiu im. Tadeusza Hołdysa. Te trzy latające talerze
wybudowane w latach 70. ubiegłego stulecia stały się już prawie symbolem
tych gór. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić ten szczyt bez tej budowli.
Stało tam też kiedyś czeskie schronisko wybudowane w wieku XIX, które
przetrwało do naszego stulecia, kiedy zostało całkowicie rozebrane, a
jego resztki przetransportowano helikopterem na jakieś składowisko. W
tym miejscu stoi dzisiaj nowy budynek nazwany przez turystów "wagonem" -
czeska
poczta i restauracja obsługująca turystów.
Na szczycie, mimo zimowej aury, jest wielu turystów.
Wjeżdżają wyciągiem ze strony czeskiej lub podchodzą
drogą, tzw. zakosami od strony zachodniej. Są to
w większości turyści, którzy wjechali koleją linową na
Kopę, a stamtąd - przez Równię pod Śnieżką - weszli
szczyt. A nie jest to łatwa trasa.

Teraz z kolei on będzie
musiał po niej schodzić. Jest tutaj stromo w dół, szlak
jednak zabezpieczono stalowymi łańcuchami, które
służą do podtrzymywania. Jeden rząd ludzi podchodzi
do góry, a drugi schodzi z góry, taki jest dzisiaj ruch
turystyczny. I to o tej porze roku!
Niestety, zdarzają się też i
wypadki, najczęściej spowodowane przez normalną ludzką nieostrożność, a
czasami przez brawurę. Schodząc ze szczytu na Równię
pod Śnieżką mija się miejsce, gdzie postawiona jest tablica pamiątkowa
poświęcona dwóm ratownikom
czeskim z Horskiej Służby, którzy zginęli w czasie akcji
ratowniczej na zboczu Śnieżki 16 stycznia 1975 r.,
niosąc pomoc turyście, który ześlizgnął się ze szlaku.
Każdego roku Karkonosze odwiedza parę milionów
ludzi i to zarówno latem, jak i zimą. Turystyka zimowa
rozwija się coraz bardziej. Przyczynia się do tego nie
tylko postęp w zakresie sprzętu turystycznego, ale
i wzrost aktywności społecznej. Ludzie, uciekając
z miast, szukają wypoczynku na łonie natury.
Na Równi pod Śnieżką Krzysztof odwiedza jeszcze
schronisko „Dom Śląski", w którym wypija duży kubek
gorącej herbaty z cytryną. Postanawia iść dalej, ale już
tylko w kierunku Kopy, aby zjechać stąd koleją linową
do Karpacza, kończąc swoją wędrówkę.
Zimą dni są najkrótsze, słońce
szybko chowa się
za horyzontem, temperatura obniża się i satysfakcja
z wędrówki staje się coraz mniejsza. Nie warto narażać się na żadne
niebezpieczeństwa, lecz przyjechać tutaj - tak jak Krzysztof - tylko dla
aktywnego wypoczynku i przyjemności przebywania na
łonie natury.