″Ludzie na Wołowej Górze″
Admin, 2 marca 2012 09:06Kowary w XVI w.Kowary stały się w tym czasie znanym w Europie ośrodkiem produkcji żelaza i wyrobów żelaznych. Górnicy wydobywający rudę i rzemieślnicy ją przetwarzający bogacili się i czuli swoją rosnącą siłę. Właścicielom ziemskim płacili podatki i czynsze. Prawo górnicze broniło gwarków i współpracującą z nimi ludność przed pańszczyzną, jednak dziedzice Kowar nie chcieli uznawać tych praw i żądali posług na rzecz dworu, co wywoływało bunty mieszczan. 15 czerwca 1583 r. starosta krajowy doprowadził do spotkania, gdzie uzgodniono obustronne ustępstwa i po chwilowym zachwianiu równowagi na progu XVII w. w Kowarach wróciła prosperita. Ku pożytkowi właścicieli – Schaffgotschów – i mieszkańców miasta.
Ale przecież nie samym górnictwem, hutnictwem i kowalstwem stały Kowary. Niebagatelne obroty notowali tutejsi kupcy w hurtowym handlu winem (z tutejszych winnic!) i… obuwiem. Wielu mieszczan posiadało łan ziemi (w zależności od tego, jaki to był łan, mógł mieć od 6 do 28 ha), inni pracowali w lesie jako drwale, kurzacy i woźnice. W rezultacie mieszczanie kowarscy kupowali ziemię, budowali domy, zakładali luksusowe ogrody. To była wówczas zasobna miejscowość. Życie w dolinie Jedlicy między Karkonoszami a Rudawami Janowickimi płynęło spokojnie, choć w rolnictwie i ogrodnictwie ten rok nie był pomyślny.
Góry w życiu mieszkańców Kowar na początku XVII w. nie odgrywały większej roli. Kontakty z nimi ograniczali do niezbędnego minimum, szczególnie ze stromymi i niedostępnymi zboczami Karkonoszy. Brak dróg, dzikie zwierzęta, jak niedźwiedź, wilk, ryś, żbik, i legendy o nieprzychylnym człowiekowi Duchu Gór skutecznie gasiły ciekawość. Ze strony śląskiej na czeską przez główny grzbiet Karkonoszy była owszem tzw. Śląska Droga, wiodąca przez Dobre Źródło, Rówienkę, Równię pod Śnieżką, Vyrovkę do Vrchlabi, ale korzystali z niej kupcy lub bardzo zdeterminowani wędrowcy, np. uciekinierzy.
Wielkim pożytkiem z gór było pozyskiwanie drewna. Dolny regiel porastały odwieczne bory, złożone w 60% z buka z niewielkim dodatkiem jodły. Ale po drewno do budowy domów, sztolni, produkcji węgla drzewnego nie trzeba było chodzić zbyt wysoko. Z czasem karczunek powodował coraz większe „łysiny” w lesie, na których wypasano bydło.
Wojna 30-letnia (1618-1648)
Jej początku mieszkańcy Kowar mieliby prawo nie zauważyć, gdyby nie wyraźne zwiększenie zamówień na broń, co z pewnością zostało tutaj dobrze przyjęte. Przemarsze wojsk już wcześniej się zdarzały a teraz nie nasiliły się specjalnie. Ten sielski nastrój przepadł nagle w listopadzie 1622 r. Z niedowierzaniem przyjmowano tu wieści z Kotliny Kamiennogórskiej o gwałtach czynionych całkowicie bezkarnie przez „bandy kozaków”. Wracali właśnie z misji w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie m.in. rozbili bunt chłopów. 19 listopada 300-osobowy oddział lisowczyków przekroczył Przełęcz Kowarską. Za tą forpocztą przyszło ich jeszcze kilka tysięcy i zaczęły się najstraszniejsze dni miasta.
Stanisław Stroynowski na czele swoich „rycerzy”, czyli jak ich określano „kup ludzi swawolnych”, zburzył spokój mieszkańców całkowicie. „Elearzy polscy”, jak na siebie dumnie mówili, byli zgrają łupieżców i gwałcicieli, wykorzystywanych przez króla Zygmunta III Wazę do zadań specjalnych.
Tym razem zostali „wypożyczeni” cesarzowi, bo przecież państwo polskie udziału w wojnie 30-letniej nie brało. Część z nich wracała z Kotliny Kłodzkiej, gdzie pod Bystrzycą Kłodzką stłumili powstanie chłopskie. Dołączyła do nich druga grupa, powracająca z Nadrenii. Razem było ich ponoć 11 tysięcy. Zmierzali do Głogowa, gdzie mieli otrzymać żołd. Lisowczycy upominali się o niego niezbyt nachalnie, natomiast w pełni korzystali z danego im prawa do łupienia przeciwnika i jego ludności. Za cichym przyzwoleniem swych mocodawców prawo to rozciągnęli na wszystkich, którzy znaleźli się na ich drodze.
Lisowczyk był człowiekiem brawurowo odważnym, zdecydowanym, działającym szybko, zaprawionym w trudach żołnierki, bezwzględnie okrutnym i pazernym. Walczył z konia, brał tylko takie łupy, które mógł schować do swych sakw. Z łatwością odnajdywał miejsca ukrycia złota, klejnotów i pieniędzy. Uciekinierów tropiły jego psy, nawet wysoko w górach. Wszelki opór łamał bezwzględnie, nie cofając się przed zabójstwem. Kobiety brał i traktował jak należną sobie zdobycz.
Lisowczycy zatrzymali się w Kowarach zaledwie dwa dni. W tym czasie nie tylko rabowali i gwałcili, ale także z rozmysłem niszczyli dobytek kowarskich mieszczan. Zresztą nie tylko kowarskich – penetrowali także okoliczne wsie. Kozacka Dolina powyżej Przesieki im zawdzięcza swoją nazwę, wywodzącą się z pewnością stąd, że tam właśnie ukryła się jakaś część uciekinierów przed gwałtami.
„Wiekopomne” dzieło franciszkanina ks. Wojciecha Dembołęckiego z Konojad, kapelana lisowczyków – pod barokowym tytułem „Przewagi elearów polskich, co ich niegdy lisowczykami zwano” – tak epizod kowarski opisuje: …skoro przyszli do gór śląskich, panowie chlopislausowie (pogardliwa nazwa chłopów, Laus po niem. – wesz) (…) chcieli pomścić habelswerdskiego (Habelswerd – Bystrzyca Kłodzka), zaczym tak bardzo około Fridlandu (Frydlant), Fridbergu (Mirsk) etc. wojsko drażnili, iż nie tylko po górach i ciasnych drogach, gdzie kogo zajrzeli namniej oddalonego, ale nawet na stanowiskach kilku śpiących nożami pokłoli. Zaczym wojsko rozdrażnione stanąwszy w Szmitberku (Kowarach) kilka dni tak on motłoch karali, aż nie jeno około pomienionych Fridlandu i Fridberku, ale niemal po wszystkim Śląsku „fryt” (pokój) wołali. Jakoby się im dobrze ta buta nagrodziła sama ewangelia ś. w tę niedzielę, gdy w Szmidberku byli, przypadająca. Każdemu do wyrozumienia podawała, przypominając słowa Pańskie – „Gdy zobaczycie obrzydliwość spustoszenia etc., tedy którzy są w judskiej ziemi, niech uciekają w góry, a kto na dachu, niech nie złazi unosić co z domu, a kto na roli, niech się nie wraca po suknie swoją, etc. I ku końcowi ma taż ewangelia ś. – „I w ten czas będą wzjim płakać wszystkie pokolenia ziemie”.
Coś niemal na ten kształt działo się z onym butnym kątem w górach śląskich, około Szmidberku, zaczym nie jedno tamtejsi opryszkowie wzajim się płakali, ale niemal i wszystek Śląsk tegoż się też po elearach spodziewając lamenty stroił i dlategoż pospolite ruszenie tak szlachty, jako i miast było. (…) Tak prawdziwej przestrogi (ewangelii) nie zrozumieli panowie Ślążacy abo raczej nie postrzegli (bo (jako protestanci) inakszy kalendarz mają)…
Po hekatombie
Kowarzanie, którym ich uporządkowany świat nagle całkowicie się zawalił, doznali szoku. Naturalną reakcją była ucieczka w miejsca , dokąd zawsze nawet im samym trudno było dotrzeć ze względu na brak dróg i niedostępność, czyli w zalesione góry. Możliwie najwyżej, gdzie – jak się spodziewali – te potwory ich nie dopadną. Takim miejscem zdawała się być całkowicie zalesiona i pełna tajemniczych zakamarków Wołowa Góra.
Listopadowa aura w Karkonoszach nie jest przyjazna człowiekowi. Nawet na jedną noc wymagała zbudowania jakiegoś choćby szałasu. Uciekinierzy nie mogli wiedzieć, kiedy napastnicy odejdą i czy po nich nie przyjdą następni. Nikt nie stanął w ich obronie i na nikogo nie mogli liczyć w przyszłości. Musieli się przygotować na dłuższe trwanie tutaj. Nadchodziła zima. Na mężczyznach spoczął obowiązek stworzenia choćby podstawowych warunków do życia dla rodzin, złożonych przecież także ze starców i dzieci.
Kim byli owi uciekinierzy z ucywilizowanego świata w surowy świat gór? Z pewnością musieli być ludźmi przerażonymi, którzy tam nad Jedlicą stracili wszystko, którym ich dotychczasowy świat się całkowicie skończył. Mogli być wśród nich i tacy, którym nigdy w Kowarach nie było dobrze i którzy postanowili teraz zbudować sobie swoje nowe miejsce do życia. Powstała grupa społeczna silnie zdeterminowana i wzajemnie się wspierająca.
Przy wyborze miejsca zbudowania chaty podstawowym warunkiem jest stały dostęp do wody. Zapewniał to obfity potok – Malina. Eisenmänger w swojej „Historii miasta” pisze: Na zachodnim zboczu i na szerokich stokach wznoszącej się między Jedlicą i Maliną (Langes Wasser) Wołowej Góry, znajdują się pozostałości i ślady stojących tu niegdyś domów mieszkalnych. Toteż przede wszystkim w dolinie tego potoku, na różnych wysokościach, kolejne grupy uciekinierów zakładały swoje osady. Dalszy opis ich posadowienia zdaje się potwierdzać tę lokalizację. Starsze dokumenty i nowsze mapy nadleśnictwa – pisze dalej Eisenmänger – wymieniają trzy grupy tych osad: Dolne i Górne Miasteczko (Städtel), Budniki (Baudenwinkel) i Finkenbauden. Dolne i Górne Miasteczko, największe zgrupowanie domów, leży na zachodnim stoku Wołowej Góry, pół godziny od leśniczówki Jedlinki (Tannenbaude) po obu stronach strumienia Grenzwasser.
Ten opis i topografia wskazują, że Dolne i Górne Miasteczko znajdowały się po obu stronach Maliny w rejonie między Kazalnicą a Kruszcową, gdyż w promieniu pół godziny drogi od Jedlinek nie ma innego potoku na zachodnim stoku Wołowej Góry a i wypłaszczenia w tych miejscach mogłyby dobrze służyć zbudowaniu osad. Zagadką pozostaje nazwa strumienia „Grenzwasser”, ale to normalne w niemieckim nazewnictwie, że ten sam potok ma różne nazwy, nawet inne na różnych odcinkach swojego biegu. Tak jest np. z Jedlicą, która od źródła nazywa się Grunzen Wasser, a od Jeleniego Potoku – Eglitz. Dosłowne tłumaczenie „Grenzwasser” oznacza „wodę graniczną”, więc może autor użył tutaj tej nazwy jako opisującej obszar, gdzie rzecz miała miejsce. Wszakże na mapach ani w literaturze „Grenzwasser” w Karkonoszach w ogóle nie występuje.
Budniki – po niemiecku zwane Baudenwinkel albo Forstbauden – mają swoją jasną lokalizację i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Tajemnicza pozostaje osada Finkelbauden. Eisenmänger pisze: Gdy wrócimy z owego placu (chodzi o niżej wspomniany „plac kościelny”) do Budnik i ruszymy na południe, to po pokonaniu wzniesienia dotrzemy do środkowego tarasu wzniesienia. Tu odnajdziemy ślady po trzecim skupisku domów, Finkelbauden. Obfity strumień, zwany Finkelborn, jak i jego sąsiad Weißer Born usłane są kamieniami. Na południe od Budnik droga wyłącznie się wznosi, a strumień to wciąż Malina, która jednak ma dwa źródliska i to one mogłyby być owymi Finkelborn i Wasserborn. A więc trzecia z osad – Finkelbauden mogła się znajdować gdzieś w okolicy Ponurej Kaskady.
„Słownik geografii turystycznej Sudetów – Karkonosze” lokalizuje Dolne Miasteczko i Górne Miasteczko na północnym stoku Łysej Góry, co nie zgadza się z tym, co pisze Eisenmänger, świetny znawca tego terenu, który umieszcza oba na zachodnim zboczu Wołowej Góry. A tam jest tylko Malina, gdzie na jej prawym brzegu widział autor „Historii miasta” ślady Dolnego, a na lewym, nieco wyżej, Górnego Miasteczka. Stąd do Budnik jest około trzy kwadranse marszu w górę, co się zgadza.
Dalsze losy
Ówcześni uciekinierzy nie mogli wtedy wiedzieć jak potoczą się ich dalsze losy. Że ich osady nie tylko przetrwają, ale w różnych miejscach Wołowej Góry powstaną pojedyncze gospodarstwa (Buschbauden, Buschhäuser), a ich gospodarze zupełnie przyzwoicie żyć będą z lasu, z pasterstwa a z czasem i z turystyki, jak to się stało w Budnikach. Tak jak w innych miejscach w Karkonoszach, osiedlali się na Wołowej Górze także protestanci przed prześladowaniami religijnymi, które przyniosła wojna 30-letnia i czasy po niej następujące.
Rezygnacja z zamieszkiwania w tych trudnych i mało przychylnych człowiekowi miejscach nie przyszła nagle, lecz trwała przez wiele dziesięcioleci XVIII i XIX w. Materiał budowlany z porzuconych domowisk ściągany był potem przez mieszkańców okolicznych wsi, nawet z odległego Miłkowa. Z wątłych przekazów wiemy, że życie musiało na tych stromych stokach być dość intensywne, jeśli wspomina się o browarze i o placu kościelnym. Fundamenty i przypory kościółka można do dziś znaleźć przy Tabaczanej Ścieżce, niedaleko od Budnik. Do lat 50. XX w. przetrwały właśnie Budniki. Poszukiwania uranu i potem usuwanie śladów tych poszukiwań poprzez wysadzenie w powietrze resztek budynków w latach 60. XX w. ostatecznie zamknęło historię osiedli ludzkich na Wołowej Górze.